ZNANA TWARZ
Zobaczyłem kogoś, kto miał bardzo znaną twarz, ale za nic w świecie nie mogłem sobie przypomnieć, skąd twarz tego kogoś była tak bardzo znana. Ogólnie rzecz biorąc jestem kiepski w rozpoznawaniu znanych twarzy. Nie oglądam telewizji i nie orientuję się w tych wszystkich serialowych celebrytach. Znana twarz usiadła przy kawiarnianym stoliku na placu Zbawiciela i nie odrywając wzroku od telefonu, zamówiła kawę. Goście dyskretnie zerkali w jej stronę, a w powietrzu dało się wyczuć krępujące napięcie, porównywalne do pierwszych doświadczeń seksualnych nastolatków na obozie harcerskim. Po krótkiej chwili znana twarz zapaliła papierosa (on pali???) i zaczęła dłubać w nosie (on dłubie w nosie???). Te dwie, pozornie nic nieznaczące czynności, wywołały istną burzę mikro-grymasów na twarzach kawiarnianych gości. Okazało się, że wobec każdej, nawet najdrobniejszej czynności znanej twarzy, nikt nie pozostawał obojętny. Siedząc w epicentrum tego zdarzenia, zacząłem się zastanawiać, jak to jest, mieć tak bardzo znaną twarz. Czy ta twarz w pewnym momencie odrywa się od ciała i funkcjonuje jako odrębny byt? Czy właściciel znanej twarzy ma świadomość tego, w jaki sposób jego twarz działa na innych? Moje rozmyślania przerwał kelner, który przyniósł znanej twarzy kawę. Znana twarz wypiła niewielki łyk, skrzywiła się i wypluła zawartość na spodek.
SZOK!
Czegoś takiego nikt się nie spodziewał!
Ludzie zaniemówili, zmrożeni nagłym podmuchem powietrza o temperaturze minus 500 stopni. Keler wstrzymał oddech. Atmosfera zgęstniała. Sytuacja stała się nieznośna.
I nagle, tuż za moimi plecami, usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła. To siedzący trzy stoliki dalej mężczyzna zerwał się na równe nogi, podbiegł do stolika znanej twarzy i zakrył ją obrusem.
Uff! Uratowani! Ocaleni!
Jak to dobrze, że są wśród nas tacy odważni ludzie, którzy swoją wzorową postawą obywatelską potrafią zapobiec katastrofie. Goście kawiarniani odetchnęli z ulgą i wrócili do swoich stolikowych czynności. Słońce wyszło zza chmur, powietrze stało się orzeźwiająco czyste i życie wróciło do normy. Znana twarz przykryta obrusem, przestała być znaną twarzą i każdy czuł się z tym o wiele lepiej.
Aby w przyszłości uniknąć podobnych sytuacji, jestem za stworzeniem specjalnych rezerwatów, w których znane twarze będą mogły spotykać się z innymi znanymi twarzami. Wiem, to zadanie trudne i czasochłonne. Do rozważenia dla nowych władz samorządowych.
PUSTKA
Raz na jakiś czas robię się kompletnie pusty. Jakby ktoś odkręcił niewidzialny kurek i spuścił ze mnie całego mnie. W takich momentach czuję się zagubiony i mam wrażenie, że wszystko jest bez sensu. Kiedy przebywam w stanie kompletnej pustki, dopadają mnie ponure myśli na temat sensu życia i ogólnej egzystencji człowieka. Czy na pewno powinienem robić to co robię?
Czy po śmierci zniknę i po prostu mnie nie będzie?
Dlaczego wciąż żyję w tym kraju i nie mogę z niego wyjechać?
Czy paląc dwa papierosy dziennie powinienem obawiać się o swoje płuca?
Na szczęście stan całkowitej pustki jest krótkotrwały i dość szybko mija (z niewielką pomocą ogólnodostępnych środków znieczulających).
Niezłym sposobem na zwalczenie wewnętrznej pustki jest zjedzenie czegoś dobrego.
Wtedy zawsze czuję się chociaż odrobinę bardziej wypełniony.
KAWA
Od kilku lat poszukuję najlepszej kawy na świecie. Jestem bardzo wybredny i byle czego nie pijam. Kawa, której szukam, musi mieć doskonały smak i rozsądną cenę. W poszukiwaniu najlepszej kawy na świecie trafiłem na artykuł opisujący sposób produkcji kawy Kopi Luwak, uważanej za najdroższą kawę świata. Otóż ziarna tej kawy wybiera się z odchodów cywety palmowej, sympatycznego zwierzaczka, który najpierw zjada owoce kawowca, a potem je wydala, trawiąc sam miąższ otaczający nasiona. Kilogram takiej kawy kosztuje około tysiąca euro.
TYSIĄC EURO???
Po przeczytaniu artykułu zacząłem się zastanawiać, czy możliwe jest pozyskanie takiej kawy domowym sposobem. Poszedłem do sklepu zoologicznego i zapytałem o cywetę palmową. Sprzedawca nie bardzo wiedział o czym mówię, ale poklikał w internecie i zaproponował mi świnkę morską. Podziękowałem mu i poszedłem do innego sklepu. Niestety, tam też nie posiadali cywety. Wróciłem do domu i zmieliłem sobie moją obecnie ulubioną kawę Tanzanię AA (60 złotych za kilogram). Jednak w trakcie mielenia coś mnie tknęło i połknąłem niezmielone ziarenko. Potem drugie, trzecie aż w końcu wsunąłem całą garść.
Po cholerę mi jakaś cyweta palmowa, skoro sam mogę tak kawę wyprodukować?
Tylko teraz pytanie: mówić o tym gościom, kiedy będę ją zaparzał, czy nie?
JA 2.0
Jestem wielkim fanem aktualizacji.
Z wypiekami na twarzy śledzę powiadomienia o nowej wersji przeglądarki internetowej, kalendarza czy programu do obróbki zdjęć. Aktualizacje wprowadzają do mojego życie dreszczyk emocji, a ponieważ prowadzę bardzo spokojne życie, cenię każdą szansę na jego urozmaicenie.
Pewnego dnia, zamiast aktualizować mapy, przypadkowo kliknąłem nie ten link co trzeba i zaktualizowałem sam siebie.
Ja w wersji 2.0 to zupełnie inny człowiek!
Mam silną wolę i potrafię regularnie wykonywać ćwiczenia fizyczne.
Każdego ranka wstaję w dobrym humorze i nie klnę na sąsiadkę, która tupie mi nad uchem od 6 rano.
Nowa wersja mnie ograniczyła alkohol i papierosy.
W sytuacjach konfliktowych stawiam na dialog a nie walkę na noże.
W korkach robię miejsce dla wciskających się kierowców i nie żywię do nich urazy. W domu zmywam naczynia zaraz po posiłku, pamiętając nawet o tej jednej szklance obok zlewu, której w wersji 1.0 nie zauważałem.
Jak się okazało, aktualizacja samego siebie, wprowadziła sporo nowych, bardzo przydatnych funkcji.
Wciąż jednak zawieszam się na kiepskich spektaklach teatralnych.
Ale podobno w wersji 2.1 naprawią ten utrudniający codzienne funkcjonowanie drobiazg.
SKURWYSYN
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jaką postawę w życiu wybrać.
Czy być robiącym nieustające awantury skurwysynem,
czy może dobrym wujkiem, który żartem łagodzi konfliktowe sytuacje?
Nie wiem, naprawdę nie wiem i nie mogę się zdecydować.
Jak człowiek od czasu do czasu kogoś opierdoli, to potem ludzie bardziej go szanują.
A jak kilka razy pójdzie komuś na rękę, to za chwilę wejdą mu na głowę.
Bycie skurwysynem ma swoje wady i zalety. Skurwysyni szybciej realizują swoje cele, bo ludzie schodzą im z drogi mówiąc: Patrz, to ten skurwysyn, który ostatnio zrobił taką awanturę. Pozwól mu działać, to będzie święty spokój.
Kobiety też raczej wolą skurwysynów (nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale tak właśnie się dzieje). Wadą bycia skurwysynem, jest posiadanie większej ilości wrogów niż przyjaciół.
No cóż. Coś za coś.
Kiedy skurwysyni zmieniają świat, dobrzy wujkowie pracują w urzędach, marząc o tym żeby prowadzić skurwysyńskie życie i odkładają na golfa trójkę.
No, to chyba jasna sprawa, jaką postawę w życiu wybrać.
DUŃCZYCY
Jak wynika z badań przeprowadzonych przez amerykańskich naukowców, Duńczycy to najszczęśliwszy naród na świecie.
Podobno są seksowni, dowcipni i bardzo towarzyscy.
CHOLERNI DUŃCZYCY!!!
A dlatego mnie nikt nie zapytał o to, czy jestem szczęśliwy?
No? Dlaczego?!
Pewnie dlatego, że te cholerne badania robili cholerni Amerykanie, na tych swoich gównianych komputerach z jabłkiem. Co oni wiedzą o szczęściu? Gówno wiedzą!
A przecież ja jestem szczęśliwy! Mało tego. Codziennie spotykam wiele osób, które też są szczęśliwe (co prawda na Facebooku, bo rzadko wychodzę z domu, no ale przecież szczęścia nie można dzielić na wirtualne i realne).
Uważam, że my Polacy powinniśmy zbojkotować wyniki tych badań.
Przecież wszyscy dobrze wiedzą (ale głośno o tym nie mówią), że to nie Duńczykom, ale nam należy się tytuł Najszczęśliwszego Narodu na Świecie.
Duńczycy-Sruńczycy. Kiedyś tego pożałują.
WOLNOŚĆ
– Wiesz czym jest dla mnie wolność? – zapytał jeden nastolatek drugiego nastolatka.
– No nie, nie wiem – odpowiedział ten drugi, nie odrywając wzroku od iPhona.
– Wolność, to dla mnie taki stan, w którym nikt niczego nie może mi zabronić. Mogę jeść, co chcę i ile chcę. Mogę być gruby jak świnia, albo zagłodzić się na śmierć. Mogę palić cztery paczki fajek dziennie i umrzeć na raka płuc. Mogę pieprzyć się z kim chcę i kiedy chcę, aż mi fiut odpadnie i złapię Aids. Mogę słuchać muzyki tak głośno, aż popękają mi bębenki i stracę słuch. Mogę upijać się do nieprzytomności, aż film mi się urwie i skończę cały zarzygany na izbie wytrzeźwień. Rozumiesz? To jest dla mnie prawdziwa wolność.
Zamiast odpowiedzi plumknęły dwa powiadomienia z Facebooka.
Cholera – pomyślałem. Mocno powiedziane.
Tak mocno, że mój mózg na chwilę się zawiesił. A kiedy się ocknął, zrozumiałem coś bardzo ważnego.
Przecież ja też kiedyś byłem młody! No jasne.
Wniosek na dziś: nigdy nie zapominać o tym, że kiedyś było się młodym.
Kropka.